Macierzyństwo niejedno ma imię

Kiedy zostaje się mamą? Czy 26-maja można obchodzić będąc już w ciąży? Czy
macierzyństwo nieodłącznie związane jest z urodzeniem dziecka? A może wystarczy
zobaczyć na teście ciążowym dwie kreseczki, żeby zacząć o sobie myśleć w kategoriach
matki?
Trudno powiedzieć – zapytajcie ciężarnych. Ale tym razem naprawdę wsłuchajcie się w to,co mają do powiedzenia.

Kilka dni temu mój przyjaciel napisał do mnie żartem „Rihanna urodziła. Po 17 miesiącach”. Piosenkarka była ostatnio chyba najczęściej pojawiającą się w mediach społecznościowych „mom-to-be”. Każda z jej ciążowych kreacji była szeroko komentowana, nie tylko przez prasę modową i lifestylową, ale też przez matki i nie matki, które chciały wyrazić dezaprobatę lub uznanie dla wyczynów z branży fashion, jakich „dopuściła się” piosenkarka.
Czy podobały mi się ciążowe kreacje Rihanny? Nie, nie uważam, żeby gale i oficjalne eventy były odpowiednim miejscem na noszenie bielizny udającej sukienkę. Nie wydaje mi się, że puchowa kurtka osłaniająca ciało przed marcowym chłodem powinna jednocześnie odsłaniać nagi, ciążowy brzuch.

Dlaczego więc przeszkadzała mi wyskakująca z lodówki ciąża piosenkarki? Może dlatego, że te same media, które odwagą nazywały ubranie krótkiej mini w ciąży (przypomina mi się tu cytat „To symbol obecnych czasów i odwaga”, o niepomalowanych paznokciach u stóp Natalii Siwiec), jednocześnie prześcigają się w artykułach o presji powrotu do formy po ciąży. O tym, że ciężarne należy w końcu przestać oceniać tylko z uwagi na ich wygląd. Czytając te teksty odczuwam potężny rozdźwięk – „17 miesięcy” ciąży zostało sprowadzone do historii o tym „co też dziś ubrała na siebie ciężarna” w tekstach z pointą – no ale dajcie spokój z tą
presją wyglądu.

Prezentowanie gołego brzucha w ciąży to żadna odwaga. To po prostu stylizacja. I piszę to z pełną świadomością, kiedy w podziemnych schronach rodzą się niemowlęta, które wycie syren alarmowych usłyszą zanim po raz pierwszy zobaczą słońce.
Na naszym rodzimym podwórku, odwagę też powinniśmy definiować zupełnie inaczej. Odwagą (i zdroworozsądkowym postępowaniem) jest pójście na badania prenatalne i sprawdzenie, czy maleństwo ma cały komplet „wyposażenia”. Wreszcie odwagą jest urodzenie malucha, który niedomaga i wymaga specjalistycznej opieki, ale który będzie, jak każdy inny maluch – najbardziej oczekiwanym dzieckiem świata.

Temat ciąży został sprowadzony do mówienia o depresji poporodowej i zrzucania kilogramów. To, że mówimy o depresji czy o „baby bluesie” jest niezwykle potrzebne. Temat zamiatany był latami pod dywan, matki doświadczającego tego typu problemów – traktowane z niezrozumieniem, co gorsza z pogardą. Macierzyństwo ma być przecież z założenia radością, szczęściem, a każda, która tego szczęścia nie odczuwała, postrzegana była jako matka klasy B.

To, że mówimy o „powrocie do formy” bywa męczące. Powinno przecież chodzić nie tylko o zrzucanie kilogramów. Ciągłe komentarze w mediach dotyczące tego, która celebrytka ma już płaski brzuch, a która nie – nużą.

To, o czym wcale się nie mówi, szara strefa ciąży i połogu, to temat rzeka. Ciąża może być z jednej strony cudownym czasem, jeśli wszystko przebiega prawidłowo i kiedy rozczula każde kopnięcie małej stópki pod sercem. Z drugiej strony, na to radosne oczekiwanie nakłada się mnóstwo dolegliwości, o których się nie mówi, albo mówi, ale tylko w artykułach medycznych i tekstach różnej maści w stylu „Jesz słodycze w ciąży? Robisz to źle!” (to przygrywka to grzmiących uwag o cukrzycy ciążowej).

O mdłościach, zachciankach i rozstępach słyszałyśmy wszystkie. Ale ile kobiet wie o tym, żeby w czasie ciąży odwiedzić specjalistę z zakresu fizjoterapii uroginekologicznej? Wydaje się, że wciąż zbyt mało, nawet Word podkreśla mi słowo „uroginekologiczny” jako błąd, słowo nieistniejące w słowniku. Taki fizjoterapeuta podpowie jak ćwiczyć mięśnie miednicy, żeby ułatwić sobie poród, zminimalizować ryzyko nacinania krocza, nietrzymania moczu, żeby w ciąży i po urodzeniu dziecka odczuwać radość z seksu.

Ciąża to też niepokój wywołany de facto utratą kontroli nad swoim ciałem na 9 długich miesięcy.

Trzeba się siebie nauczyć na nowo.

Wsłuchać w swoje ciało i zacząć odróżniać sygnały niepokojące od tych, które są jak najbardziej typowe, ale uciążliwe. Co więcej, często wydaje się, że tracimy nie tylko kontrolę, ale i tożsamość, odrębność. Społeczeństwo ma tendencję do postrzegania ciężarnych tylko przez pryzmat ciąży, czyniąc z odmiennego stanu jedyny temat rozmów. To naukowy fakt, że podczas tych 9-ciu miesięcy zmniejsza się czasowo objętość mózgu, ale naprawdę – nie aż tak!

Na to wszystko nakłada się jedna z największych bolączek – niechciane rady lub wręcz – pretensje. Niedawno jedna z Instagramowych influencerek napisała, że przytłaczają ją komentarze w stylu „zobaczysz jak urodzisz, jak będzie niełatwo”, „jeszcze się przekonasz jak się dziecko pojawi”.
Dawno już nie widziałam tekstu, pod którym mogłabym się chętniej podpisać. Czym innym są rady takie jak „kup sobie ten laktator, fajny, nie psuje się”, a czym innym komentarze jak te przytoczone powyżej, najczęściej słyszane od innych młodych matek, życzliwie chcących przygotować ciężarną na „orkę i ugór” jakim jest macierzyństwo.
Można też trafić jeszcze gorzej i dowiedzieć się, że „karmi się za krótko”, „przytyło się za mało” lub „zjadło się coś wzdymającego i teraz na pewno to zaszkodzi dziecku”. Słysząc takie porady myślę tylko o tym, żeby ktoś zatrzymał tę karuzelę śmiechu.

Czy można optymistycznie założyć, że macierzyństwo niczego w życiu nie zmieni, że czekają nas same przespane noce, że ząbki magicznie pojawią się z dnia na dzień, a bunt dwulatka nas szczęśliwie ominie? Można, co skończy się prawdopodobnie wielkim zawodem.

Ale czy można też podejść do macierzyństwa jako do przygody, kolejnego etapu, który jak każda inna zmiana w życiu ma swoje blaski i cienie? Można – łatwiej wtedy czekać na tego malutkiego człowieka, którego „hoduje” nasze ciało, podejmując nieprawdopodobny wysiłek.

I za ten wysiłek powinnyśmy się głaskać – nie za kilogramy, które wskazuje waga i nie za doskonałość w matkowaniu już od pierwszego badania betaHCG.
„W nas – tłuszcze, nerwy, żyły, śluzy i sekretności. I jest nam odmówiony idiotyzm doskonałości”. Dla spokoju ducha – tego się, idąc za myślą Szymborskiej, trzymajmy.

Tekst: Anna Górska-Micorek

Udostępnij ten artykuł
Tagi
 Odkryj JOMO — sztukę cieszenia się z rezygnacji
05 grudnia 2024
Być może znasz to uczucie niepokoju, spowodowane tym, że coś ciekawego i satysfakcjonującego właśnie...
Read More
Twój przewodnik do glow up! 5 upiększających kroków
04 grudnia 2024
Glow up to coś więcej niż zmiana w wyglądzie – to proces przemiany, który obejmuje zarówno ciało,...
Read More

polecamy